Pisanie to podobno nic trudnego. Wystarczy usiąść, mieć kawę i kliknąć „Enter”. Ponoć wystarczy mieć jakiś pomysł, dorzucić dwa przymiotniki i puścić w świat. A jeśli nie masz pomysłu – przecież jest ChatGPT, prawda? On zawsze coś napisze. I to tak wiesz – wymyśla takie metafory i poezje, że powinien nazywać się ChatMickiewicz albo ChatSłowacki.
Z tym że ja nie jestem botem. Nie generuję tekstu w trzy sekundy. Nie mam wzoru na emocje. Nie pracuję na schematach. Nie przeliczam uczuć na znaki ze spacją.
Piszę jak człowiek. Czyli czasem piszę powoli. Zbyt powoli, żeby załapać się na algorytm. Za wolno, żeby coś „poszło viralem”. Czasem nie piszę nic, tylko siedzę i patrzę przez okno. Czasem jedno zdanie rodzi się pół dnia.
Bo zanim coś napiszę, muszę to poczuć. Przemyśleć. Pokiwać głową. Pokłócić się ze sobą, pokasować trzy wersje. Zjeść coś. Otworzyć nowy dokument. Czasem piszę w głowie przez kilka dni, zanim odważę się przenieść to do pliku.
Pisanie to nie jest szybka robota. To jest spotkanie. Z tematem. Z emocją. Z kimś, kto potem to przeczyta. To zdania, które mają brzmieć nie tylko dobrze – mają brzmieć prawdziwie.
A prawda czasem potrzebuje ciszy.
Ostatnio ktoś mi przypomniał piękne słowa Konfucjusza:
„Jeśli robisz to, co kochasz – nie przepracujesz ani jednego dnia.”
Dlatego postanowiłam to sprawdzić. I postanowiłam pisać zawodowo. Pisać dla ludzi, którzy mają coś do powiedzenia, ale nie wiedzą, jak to ubrać w słowa. I chcą, żeby ktoś zrobił to za nich – delikatnie, z empatią, z klimatem. Nie wiem. Po prostu słuchać.
Bo pisanie to dla mnie nie tylko zawód, ale też bardzo intymny akt. Coś pomiędzy wyznaniem a wyczuciem. Słowo musi mieć rytm. Głos. Czasem musi mieć niedopowiedzenie, czasem pauzę. Nie da się tego robić w pośpiechu.
Wiem, że świat się spieszy. Że marki chcą mieć 4 posty na tydzień, każdy o 10:00, każdy pod hasztagiem. Że trzeba być „tu i teraz”, szybko reagować, dobrze się pozycjonować, publikować „content, który sprzedaje”.
Ale ja czasem chcę napisać coś, co nie sprzedaje. Co nie ma CTA. Co nie musi nikogo przekonywać, że warto kliknąć „kup teraz”. Czasem chcę napisać tekst, który po prostu zostaje. W którym ktoś się rozsiądzie. Którego się nie scrolluje, tylko czyta. Powoli. Bo ja też chcę być czytana powoli. Nie z doskoku. Nie „między zupą a przewijakiem”. Nie jako kolejne okienko w zatłoczonym feedzie.
Tylko tak, jak piszę – z uwagą.
Dlatego mam tego bloga. Dlatego posty pojawiają się tu nieregularnie, ale wiecie co? Zawsze są prawdziwe i prosto z mojego serduszka.
Bo nie jestem botem. I nie chcę być.